Kilka miesięcy temu zaczęłam biegać, żeby mieć jakiś cel i zajęcie, żeby się zresetować i żeby moja głowa uwolniła się od destrukcyjnych myśli. Systematycznie, kilka razy w tygodniu. Zaczęłam od 5 km, przechodząc do 7 km, potem raz w tygodniu bieg 1,5 h (co dawało ok. 12km jednorazowo). Tempo może nie było zbyt imponujące, ale wytrzymałościowo dawałam radę.
W mojej miejscowości organizowane są biegi na 7 km (cztery razy w ciągu roku) i w październiku 10 - kilometrowy bieg im. Kazimierza Pułaskiego.
Na biegi 7-kilometrowe nie mogłam się wybrać, bo zawsze termin mi nie odpowiadał. Ale zdecydowaliśmy się z Mr. Er na bieg Pułaskiego. Plan treningowy zakładał solidne przygotowanie, ale jak to w życiu czasem bywa, choroba i pogoda pokrzyżowały nam plany. Nie dość, że nie mogłam się wyleczyć z chorej krtani, to jeszcze padający co drugi dzień deszcz niweczył moje plany biegowe. Zdaję sobie sprawę z tego, że profesjonaliści trenują bez względu na pogodę, ale ściana deszczu skutecznie mnie odstraszała.
Mimo wszystko wystartowałam. I to był mój pierwszy od 30 lat występ na zawodach 😁 Ostatni i pierwszy zarazem raz startowałam w biegu ulicznym w Lublinie, jeszcze w podstawówce. Dlatego tylko po to, aby zobaczyć, jak wygląda udział w takiej imprezie, stanęłam na starcie w październiku 😃
Lista startowa zawierała 228 osób; jak tylko tłum ruszył wiedziałam, że będzie mi ciężko.
Większość już na starcie była ode mnie szybsza, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. I tak nie lubię biegać w tłumie 😋 Niestety, brak treningów, brak siły po chorobie szybko dały o sobie znać. Na dodatek na trzecim kilometrze zaczęły boleć mnie piszczele. Przez głowę zaczęły przelatywać myśli, że po kiego wała ja się tak męczę. Wszystko mnie boli, nie mam siły, a przede mną jeszcze 2/3 trasy.
I wtedy zobaczyłam stojącą na poboczu znajomą, która nie dalej niż dwa tygodnie wcześniej urodziła swoje trzecie dziecko. Uśmiechnięta, z wózeczkiem, w którym spokojnie spał nowonarodzony potomek. Wymieniłyśmy kilka zdań, zerknęłam do wózka i sunęłam żółwim tempem do przodu. Głos z głowy stwierdził, że skoro ona jest w stanie po niedawnym porodzie spacerować ze swoją trzecią pociechą, to ja bez takich doświadczeń powinnam dowlec się do mety, nawet jeśli będę w tak zwanym ogonie.
Wprawdzie trasa miała dwa mordercze podbiegi, ale może mimo wszystko truchtałam dalej i nie zeszłam z trasy.
![]() |
| Na pierwszym podbiegu. Foto ze strony @warka.w.obiektywie |
Minąwszy w końcu linię mety byłam wykończona, ale zadowolona, bo dobiegłam. I nawet o 0,01 sekundy przebiegłam szybciej niż podczas treningów. Jedyne, co mogłam sobie zarzucić to, że nie przebiegłam całej trasy, tylko w dwóch miejscach musiałam chwilę przejść. Gdyby nie te dwie sytuacje, to może byłabym szybciej na mecie.
![]() |
| Na mecie. Foto ze strony @warka.w.obiektywie |
Przekonałam się po raz kolejny, jak ważna jest nasza głowa i to co myślimy. Rozsądek podpowiadał, aby już na początku zrezygnować. Jednak widok znajomej, która daje radę w szczególnej dla kobiety sytuacji, jaką jest czas po porodzie, sprawił, że się pozbierałam i nie poddałam. Bo ja nie mam na głowie trójki dzieci, w tym noworodka. Ja mam przebiec tylko jeszcze 7 km!!! O dziwo, noga przestała mnie boleć w chwili, gdy przestałam o niej myśleć, a skupiłam się na poszczególnych odcinkach trasy.
Dobiegłam. Mam swój pierwszy medal za uczestnictwo i parę drobnych gadżetów😁
Wiem też, że jak będę chciała, to mogę wszystko. Grunt to nastawienie. I to faktycznie działa. Nie wiem jak, w sumie nie jest to dla mnie ważne. Ważne, że działa.😊👍😊
Więc zamiast myśleć negatywnie, pomyśl o pozytywach. Możesz uznać to za banał i zignorować. Możesz też, tak jak ja, zacząć to testować.
Przekonaj się sam/a. Yes, you can😊😊😊









