Darmowe fotoblogi

Za dużo lekcji ... czyli co jest nie tak z naszą nauką

Dużo czasu spędzam ostatnio w pociągu, więc mam czas na przeglądanie prasy i wiadomości  z naszego pięknego kraju. W stosie artykułów o strajkach lekarzy -  rezydentów i pracowników sądownictwa walczących o podwyżki swoich pensji moją uwagę zwrócił apel rodziców do Rzecznika Praw Dziecka o zmniejszenie ilości prac domowych dla dzieci w szkole podstawowej.


Rodzice skarżą się, że dzieci po powrocie ze szkoły nie mają żadnego odpoczynku i niejako pracują na "drugi etat" odrabiając lekcje. Na ten sam "drugi etat" pracują też rodzice, którzy muszą te lekcje z dziećmi odrabiać wspólnie, często do późnej nocy.

Natomiast Rzecznik zwrócił się do Ministra Edukacji Narodowej w tej sprawie argumentując, że dzieci i młodzież z powodu zwiększonej ilość prac domowych mają ograniczoną możliwość aktywnego uczestnictwa w życiu rodzinnym, w tym kultywowania tradycji wspólnego spędzania czasu z rodzicami i rodzeństwem, a także wywiązywania się z obowiązków domowych, które odgrywają istotną funkcję wychowawczą.

Zdaniem rodziców, a co za tym idzie,  i Rzecznika,  zbyt duże obciążanie zadaniami domowymi narusza przepis art. 31 Konwencji o prawach dziecka. Jednocześnie Rzecznik przyznaje rację Minister Edukacji, że w przypadku wyższych etapów edukacji wskazane jest rozwijanie samodzielnej pracy ucznia.

Samodzielna praca ucznia - moim zdaniem w wielu przypadkach to jest źródłem problemu.

Większość z naszych dzieciaków nie jest absolutnie samodzielna w niczym, począwszy od prostych czynności wokół siebie,  a co dopiero mówić o takiej pracy jak odrabianie lekcji. Ten brak samodzielności powoduje, że dziecko zamiast zacząć robić zadane prace samo, czeka, aż mamusia czy tatuś będą z nim w tym uczestniczyć, czyli... siedzieć z nim przy biurku i wszystko mu tłumaczyć, ewentualnie podyktować. Tak, wyręczanie we wszystkim dzieci od najmłodszych lat przez mamy i babcie zbiera takie oto żniwo.😞

Kolejnym problemem, który zaobserwowałam u dzieci, z którymi od czasu do czasu przychodzi mi odrabiać lekcje, jest totalny brak zrozumienia znaczenia słów użytych w ćwiczeniach czy poleceniach.

Tak, tak, kochani rodzice, wasze pociechy mają bardzo ubogi zasób słownictwa. Wiąże się to pewnie z faktem, że czytanie książek od lat przestało być popularyzowane. W szkole lista nudnych lektur, niezmieniana od czasów mojej podstawówki, w domu brak zachęty ze strony rodziców. W konsekwencji dzieci nie czytają, a tym samym ich słownik jest dosyć skąpy, jeśli chodzi o ilość rozumianych i wykorzystywanych pojęć. 

Ponadto dzieci nie umieją korzystać z pomocy naukowych. Słowniki, inne opracowania, czy nawet odnalezienie właściwej informacji w internecie, to czarna magia dla wielu dzieciaków. Umieją oglądać filmy na YouTube, grać w gry, ale żeby wygooglować odpowiednie informacje, wielu potrzebuje pomocy dorosłych. Najzwyczajniej w świecie nie wiedzą, jak się do tego zabrać. 

I chyba najważniejsza sprawa - ambicje rodziców, żeby dziecko miało same dobre oceny.

W naszym społeczeństwie nadal pokutuje schemat, że uczeń musi być we wszystkim wzorowy. Rodzice niejednokrotnie wymagają od dzieci wkuwania na pamięć, aby tylko ocena była wysoka. Typowe "3xZ" jak u studentów - zakuć, zaliczyć, zapomnieć. Nie wyrabiamy w dzieciach poczucia, że uczą się dla siebie, a nie dla stopni, że ważne jest, jak później wykorzystamy tą wiedzę, a nie, że mamy tylko same piątki czy szóstki. Kształtujemy w dzieciach nawyk fałszywego cieszenia się z dobrych ocen, a nie z umiejętności, które dobra ocena tylko potwierdza.

Co z tego, że twoja córka ma czwórki i piątki np. z angielskiego, kiedy po czterech latach nauki nie umie się nawet przedstawić???

Nie pozwalamy dzieciom na popełnianie żadnych błędów. Wszak praca domowa wykonana błędnie oznacza, że to rodzic nie dopilnował, a nie, że uczeń ma braki, skoro odrobił coś źle. Nauczyciele w tej kwestii rodzicom też nie ułatwiają. Wystarczy postawić w zeszycie jedynkę, i według wielu nauczycieli, to załatwia sprawę. Tylko co załatwia? Uczeń nadal nie umie, rodzic albo za niego robi kolejne prace domowe, żeby już jedynki nie dostał, albo każe mu się uczyć ponad miarę swoich możliwości. 

W konsekwencji dzieci przestają w siebie wierzyć, nie lubią nauki. Najmniejsza porażka powoduje stres wielkości Mont Everestu. Naszym pseudozreformowanym systemem, który nadal opiera się na schemacie pruskim  i naszymi chorymi ambicjami zakładamy sobie  sami jako rodzice pętlę na szyję. Pętlę z prac domowych odrabianych godzinami. 

Moim zdaniem wszyscy teraz ponoszą również konsekwencje nadmiernego rozczulania się nad dziećmi, ułatwiania im wszystkiego, "niezabierania dzieciństwa". Do tego  szkolnictwo "zreformowane" po raz kolejny bez ładu i składu, oraz nauczyciele z zawodu, a nie z pasji. Co z tego wyszło? Przerzucanie obowiązku nauczania z nauczyciela na rodzica i odwrotnie w sytuacji, gdzie powinno to wszystko współgrać. 

Kochani rodzice i nauczyciele, za poziom wykształcenia i wychowywania dzieci jesteście WSPÓŁODPOWIEDZIALNI. Ani jedna grupa, ani druga sama tego nie dokona. Dzieci z kolei muszą też coś robić same, żeby się nauczyły i utrwaliły wiedzę oraz zdobywały nowe umiejętności. Nic nikomu samo nie przyjdzie. Wiedza do głowy też nie. 

Ostatnio opublikowane

Rozmiar rzecz nabyta ... czyli czemu nie stosuję diet