Darmowe fotoblogi

Rozmiar rzecz nabyta ... czyli czemu nie stosuję diet

W dzisiejszych czasach kult ciała jest tak rozpowszechniony jak wszelkie coachingi na temat motywacji i samodoskonalenia się.  Zewsząd jesteśmy bombardowani treściami, jak to musimy dążyć do perfekcji, jak stale musimy się motywować do działania, jak wiele zależy od naszego nastawienia itd itp itd.

Niestety, zbyt wielu ludzi przywiązuje wagę jeno do doskonalenia zewnętrznego, czyli wyglądu. Zapominamy w tym pędzie, że ludzie są różni, zarówno wizualnie jak i charakterologicznie.  Opanowani przez modę na bycie fit, modę na rozmiar 34, zapominamy o potędze różnorodności. Wytykamy wszem i wobec, że ich wygląd i sposób prowadzenia się nie powinien odbiegać od wyznaczonych trendów czyli wytrenowanych ciał i wszechobecnej szczupłej sylwetki. Gdy tylko na horyzoncie pojawia się osoba odbiegająca od wymagań ogółu, która ośmiela się eksponować to, co ma, czyli więcej centymetrów tu i tam, spotyka się z hejtem.



Ostatnio taka sytuacja miała miejsce w przypadku osoby znanej, która podjęła trud zrzucenia swojej wagi (co jej się udało), po czym powróciła do dawnych kształtów i oświadczyła, że w swoim obecnym wyglądzie czuje się dobrze i nie zamierza być niewolnikiem diety, jest leniwa, i nie chce jej się pilnować na każdym kroku. Na głowę wylano jej wiadro pomyj, począwszy od zwykłego "Kowalskiego", a skończywszy na paniach znanych z fitnesowego wyglądu i trybu życia.

Osobiście ją rozumiem pomimo tego, że nigdy nie musiałam mierzyć się specjalnie z nadmiarem kilogramów, gdyż przez całe moje ponad 40-letnie życie ważyłam odpowiednio. Co nie znaczy, że też pewnie by mi nie wytknięto zbyt dużej ilości centymentów w biodrach i zbyt dużego, jak na dzisiejsze czasy, rozmiaru ubrań 😜 Fakt faktem, że rok temu dzięki swojej pracy i odpowiedniemu planowi żywieniowemu, a także garści przeróżnej maści suplementów, straciłam 7 cm w tyłku, 5 kg wagi i mieściłam się w rozmiar 34/36. Dzięki temu wiem, ile trzeba włożyć pracy, czasu i jak się pilnować, żeby osiągnąć takie rezultaty. I też wiem, jak mało wystarczyło (bo zaledwie pora zimowa), żeby wrócić do stanu poprzedniego 😛

Pomijam aspekt lenistwa i motywacji, bo leniem jestem przeogromnym, a z motywacją u mnie bywa różnie, dlatego rozumiem ludzi, którym się nie chce. Wszyscy trąbią, ile powinniśmy ćwiczyć i co jeść, żeby wyglądać idealnie. Mało kto zwraca uwagę, że trzeba mieć przeogromną wiedzę, żeby odpowiednio komponować swoje posiłki, żeby we właściwy sposób określić swoje zapotrzebowanie kaloryczne, żeby dobrać sposób żywienia do swojego trybu życia i co najważniejsze stanu zdrowia. Lepiej idzie wytykanie, że promuje się otyłość i niezdrowy styl życia.

Ok, wszyscy wiemy, że powinniśmy się więcej ruszać, lepiej i zdrowiej jeść, ale na litość boską, dajmy żyć ludziom w różnych rozmiarach!!! Nasz wygląd zależy nie tylko od naszego chcenia, czy niechcenia, ale od wielu czynników zewnętrznych i wewnętrznych, na które nie mamy wpływu, jak choćby choroby. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego odbiera się osobom z nadwagą czy otyłością prawo do bycia zadowolonym z siebie. Dlaczego próbuje się uświadamiać takim osobom, jak źle wyglądają w kostiumach kąpielowych czy obcisłych rzeczach? Czy takie osoby mają się przemykać opłotkami po ulicach, żeby udowodnić, jak źle się czują? A może mają wywalone na postrzeganie siebie jedynie przez pryzmat wyglądu, a doskonale realizują się w innych dziedzinach? I czy cała rzesza wysportowanych ciał czuje się lepiej, jeśli będzie krytykować "grubasów", o to chodzi?


Powiem wprost: sama diet nie stosowała, nie stosuję i stosować nie będę. Właśnie dlatego, że nie chce mi się żyć z wagą w ręku, nie chce mi się stale uważać, czy zjadłam o jedno ciastko za dużo lub że wypiłam zbyt małą ilość wody. Tym, że uprawiam jakiś rodzaj ruchu (obecnie chodzę z kijami), tym, że jednak próbuję kontrolować ilość wchłanianego przeze mnie żarcia, daję jedynie sygnał, że faktycznie można.

Nie krytykuję innych, bo dla mnie różnorodność nie jest problemem. W kwestii wyglądu również.  Zresztą kanon piękna ciała zmieniał się już tyle razy na przestrzeni wieków, że nie warto poświęcać temu zbytniej uwagi. Lepiej skupić się na swojej głowie, na swojej świadomości. I jeżeli do czegoś motywować, to do bycia świadomym. Wtedy każdy będzie mógł dokonać właściwego dla siebie wyboru.

A rozmiar, jak pieniądze,  rzecz nabyta, dziś mam więcej kilogramów, a jutro może będę mieć więcej pieniędzy 😎 

Czwarta nad ranem... czyli czemu staram się wstać rano

Kto rano wstaje, temu...faktycznie "Pan Bóg daje"; dłuższy dzień😃 Ameryki nie odkryłam, jednak jako typowa kura, staram się korzystać ze światła słonecznego jak tylko mogę. Mam świadomość, że to nie trwa wiecznie i pamiętam, jakie katusze przeżywam zimą, kiedy trzeba wstawać, gdy jest jeszcze ciemno.

Dziś, skoro obudziłam się z własnej i nieprzymuszonej woli o 4.00, stwierdziłam, że trzeba to wykorzystać 😄 Chociaż, nie powiem, kusiło mnie, żeby uciąć sobie dalszą drzemkę, aż do dźwięków budzika 😛



I tak oto bardzo wczesne wstawanie zaowocowało 16-kilometrowym chodem, i to w jakich warunkach!!! Śpiew ptaków, orzeźwiające powietrze, brak miejskiego zgiełku i pośpiechu 😍

Naprawdę, polecam sprawdzić, chociaż raz (tym, którzy z reguły wstają później) 😊

W gąszczu ukryte ... czyli Dwór Tęczyńskich w Końskowoli

Wiele razy, jadąc na Zamek w Janowcu,  przebywałam trasę Lublin - Puławy, przez m.in. Końskowolę. Były to czasy jeszcze przed wybudowaniem ekspresówki. I za każdym razem moją uwagę przykuwał kościół Św. Anny, a zupełnie ignorowałam budynek, który znajduje się po przeciwnej stronie ulicy.

Dwór maj 2018r. widok od tyłu - fot. własne

Budynek uwagi nie zwraca, gdyż od strony ulicy prawdziwie ukryty pod dzikim winem 😄

Jakież było moje zdziwienie, gdy podjechałam od frontu. Dworek...!!!

I tak oto po latach niewiedzy ujrzałam dawną plebanię czyli Dwór Tęczyńskich.

Dwór od frontu maj 2018r - fot. własne


Według tablicy informacyjnej, historia dworu liczy ponad 500 lat. W tym czasie jej mieszkańcami byli m. in. Andrzej hrabia Tęczyński kasztelan krakowski (zm. 1561r), Andrzej hrabia Tęczyński wojewoda krakowski (zm. 1588r), Gabriel hrabia Tęczyński wojewoda lubelski (zm. 1617r), Krzysztof Zbaraski 9zm. 1627r), Łukasz Opaliński marszałek nadworny koronny (zm. 1662r), ks. Grzegorz Piramowicz, ks. Franciszek Zabłocki słynny komediopisarz (m.in. "Fircyk w zalotach") i poeta Franciszek Dyonizy Kniaźnin (sekretarz księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego).

fot. własne - maj 2018r


Czworoboczny budynek Dworu Tęczyńskich odpowiada doskonale typowej szlacheckiej siedzibie mieszkalnej wykształconej w drugiej ćwierci XVI wieku - tak zwanej "kamienicy". Wzorem dla architektów była budowa królewskiego zamku Zygmunta Starego w Piotrkowie Trybunalskim (wieża-pałac). Pierwotne rozplanowanie dworu pozwala wiązać budynek z założycielem miasta i datować jego powstanie na drugą ćwierć XVI wieku. Kamienica ufundowana  jako na poły warowna siedziba właścicieli, pierwotnie posiadała trzy kondygnacje.

Naprzeciwko dworu, prawdopodobnie w tym samym czasie, ufundowany został drewniany kościół pod wezwaniem Św. Anny. Istnieją przesłanki wskazujące, że wezwanie świątyni miało upamiętniać matkę fundatora - Annę z Konińskich Tęczyńską. Prawdopodobnie stanowił kaplicę dworską.

Kościół Św. Anny - fot. własne maj 2018r

Na początku XVIII wieku rezydencja została przekazana parafii. Proboszczowie urządzili tu plebanię. 

Klatka schodowa - fot. własne

Chociaż z dawnego wyposażenia nic nie pozostało, nadal można podziwiać układ pokoi w dworze, gdyż jest możliwość wejścia do środka. Obecnie w tym miejscu jest prowadzona sprzedaż mebli holenderskich, więc można wejść, obejrzeć dwór od wewnątrz, a przy okazji kupić coś stylowego 😄


Zanim powiesz - pomyśl dwa razy ... czyli jak dostaliśmy obuchem w łeb przy pomocy naszych włodarzy

Pewnie nie raz, będąc na spacerze, byliście świadkami sytuacji, kiedy psiak rasy zazwyczaj sięgającej do kostek, widząc z daleka dużego osobnika swojego gatunku, szczeka zajadle i puszy się, w nadziei że go wystraszy swoją postawą. A kiedy  tylko dojdzie do bezpośredniego kontaktu, mały milknie i chowa się za nogi swego pana 😉

Moja Figa tak ma. Udaje odważniaka na odległość, a jak olbrzym podbiegnie, to podkula ogon i się chowa, zdziwiona, że jej nie bronię 😋



Taka sytuacja, w mojej ocenie żywo obrazuje to, co się dzieje obecnie po nowelizacji ustawy o IPN, a konkretnie po wprowadzeniu m.in. zapisu o karaniu za "publiczne i wbrew faktom przypisywanie Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialności lub współodpowiedzialności za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie (...)" (art. 55a). 

Ktoś z Was może mi zarzucić, że bawię się w politykę, ale nic z tych rzeczy. Owa sytuacja jest tylko przykładem wykorzystanym przeze mnie do pokazania, jak nieumiejętnym operowaniem słowem można wylać sobie gar pomyj na głowę. 

Naszczekaliśmy z daleka, jak ten mój mały piesek, żeby pokazać, jacy jesteśmy wielcy i jak to trzeba się nas bać... i "wizerunkowo" dostaliśmy z liścia w twarz. Do tego jesteśmy zdziwieni, że nikt nie staje w naszej obronie...

Dokument, który miał chronić kraj przed określeniami typu "polskie obozy śmierci" stał się pretekstem do oskarżeń, że za pomocą aktów prawnych próbujemy fałszować historię i się wybielać. Oliwy do ognia dolał p. premier, który stwierdził, że np. w 1968 roku Polski nie było, a więc wszystko, co wtedy się stało, nie było dokonane za sprawą Polaków (bo Polacy są tylko  "cacy"😉).

Znowu z powodu buty zabrakło delikatności i wyczucia biorąc pod uwagę tak drażliwy temat, jak  stosunki polsko-żydowskie. Do tego za sprawą małej organizacji pod nazwą Ruderman Family Foundation jesteśmy kojarzeni z hasłem "polish holocaust", którego to sformułowania owa fundacja użyła w krótkim filmiku nawołujących do składania podpisów pod petycją o zawieszenie stosunków pomiędzy Polską a USA. Filmik zniknął z sieci,  natomiast szerokim echem odbiło się, jakie to mamy teraz napięte stosunki z Izraelem, i że to dopiero początek konfliktu.

Do tego, aby udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że jesteśmy bez skazy wobec narodu żydowskiego,  zaczęliśmy dziecinną wyliczankę, ile to tysięcy Żydów podczas wojny Polacy uratowali, zapominając o policzeniu np. tych, którzy jednak z nazistami współpracowali, denuncjując  i jeszcze na tym zarabiając.

Efektem tych wszystkich szlachetnych zabiegów jest fakt, że wszędzie musimy domagać się sprostowań, a od początku roku o "polskich obozach śmierci" mówi się tyle samo razy, co w ciągu kilku ostatnich lat. Czyli sami strzeliliśmy sobie w stopę i jeszcze rozdajemy innym naboje, żeby do nas celowali 😐😒

A wystarczyło ugryźć się w język i przeczytać nie dwa, nie trzy, a z tysiąc razy, ten "chroniący" dokument prawny. I zamiast przekonania, że kara jest najlepszą nauką, należało opracować długofalową kampanię informacyjno-edukacyjną (bo takiej skutecznej, pomimo problemu istniejącego od dawna, do tej pory nie opracowano).

Natomiast wszyscy, którzy chcą uważać siebie za wielki naród, najpierw niech może rozważą słowa poniżej przytoczone:

Wielkość
- Nieszczęście dzisiejszego świata - rzekł Mistrz z głębokim westchnieniem - polega na tym, że ludzie nie chcą wzrastać.

Jeden z uczniów zapytał:
- Kiedy można powiedzieć, że ktoś jest już dojrzały?

- W dniu, w którym nie trzeba go w niczym okłamywać"
(Anthony de Mello "Minuta mądrości")

Zatem, nie okłamujmy się w imię dobrego samopoczucia.

Jako ludzie umiejący przyznać się również do błędów będziemy bardziej wiarygodni.

Polish Nanga Parbat ... czyli "ekspert" od zaraz

Zginął człowiek.

Wysoko w górach, podczas ekstremalnej wyprawy. Nie pierwszy to taki zapaleniec, i zapewne nie ostatni. Gdyby nie był narodowości polskiej, nikt z naszej społeczności by nie zareagował. Zresztą, do czasu informacji, że polski himalaista potrzebuje pomocy, nikt nie interesował się samą wyprawą.

Nanga Parbat - ośmiotysięcznik, dziewiąty co do wielkości szczyt świata położony w Himalajach, w obszarze Kaszmiru, w północno-wschodnim Pakistanie. Wielu z później komentujących śmierć człowieka w górach, akcję ratowniczą, zasadność czy niezasadność wyprawy, nawet teraz nie wie, gdzie ta góra leży i co to za teren.

fot. z www.wp.turystyka.pl


Tak samo,  jak niewielu z nich wiedziało o istnieniu takiego człowieka jak śp. Tomasz Mackiewicz. Tak samo, jak niewielu wie, co to himalaizm, kim są ludzie, którzy z narażeniem własnego życia włażą na najwyższe szczyty świata, w różnych porach roku.  Tak samo, jak niewielu z nich się orientuje, która to była wyprawa śp. T. Mackiewicza, żeby ten szczyt zdobyć.

Po co ludzie idą w takie góry? Nie wiem, w zasadzie - nie interesuje mnie to i nie analizuję tego. Hobby to hobby, kosztuje wiele, niektóre kosztuje życie. Czy ma zatem sens roztrząsanie, dlaczego ktoś kupuje stare bibeloty, a ktoś inny skacze ze spadochronem? Kim jesteśmy, że przypisujemy sobie prawo komentowania czyjegoś życia i sposobu, w jaki  wydaje swoje pieniądze czy spędza swój czas? Jeszcze żebyśmy faktycznie wiedzieli, o czym mówimy...

Niestety, pomimo nikłej wiedzy na dany temat, komentujemy wszem i wobec, niezależnie od poziomu wykształcenia czy zajmowanych stanowisk. Zarówno fan "M jak miłość" czy "Korony królów" jak i manager dużej korporacji, czy przedsiębiorca prowadzący swoją firmę.

Nagle większość z nas stała się ekspertami od wspinaczek górskich. Bo któż z nas nie był w górach???😜 Niektórzy nawet do Morskiego Oka czy na Kasprowy Wierch dochodzą na własnych nogach😉 

Od kilku dni większość jest specjalistami,  jeśli chodzi o Himalaje. Siedzą i analizują, czy wyprawa miała sens, kto mądry idzie w góry zimą, dlaczego uczestnicy nie mieli ubezpieczenia na wypadek akcji ratunkowej, czy akcja ratunkowa była przeprowadzona prawidłowo, i kto powinien tam zginąć, a kto powinien być wygranym.

Oczywiście tematem rozważań jest też aspekt finansowy czyli dlaczego ktoś ma płacić za akcję ratunkową. Te głosy oburzenia, że "gdyby ktoś wydawał moje pieniądze na ratowanie śmiałków pozbawionych rozumu, to też bym się wkurzył". 

Moja odpowiedź - wkurzaj się, Twoje pieniądze w postaci podatków i tak są marnowane przez polityków na wiele sposobów.

Albo druga strona sytuacji - nagle część z komentujących jest niesamowicie związana emocjonalnie z ofiarą. Do niedawna nikomu szerzej nieznany śp. Tomasz Mackiewicz stał się w ostatnich dniach "naszym Tomkiem". Poczucie tożsamości narodowej nie pozwala nam nie podkreślać, że oto zginął "Polak", "krajan", a jakaś tam Francuzka miała czelność przeżyć. Poczucie własności narodowej nie pozwala nam przestać podkreślać, że to był "nasz" człowiek. A zatem "nam" stała się tragedia.

Ktoś może mi zarzucić, że jestem pozbawiona empatii, skoro tego nie rozumiem. Nie jestem. Dla mnie w całej tej sytuacji zginął człowiek i to jest tragedia. Zginął w trakcie robienia czegoś, co kochał. I zapewne wiedział, jakie są konsekwencje. Tacy ludzie mają za sobą ileś tam wypraw, wiedzą jakie jest ryzyko. To dlaczego to robią? To tak jakby pytać, dlaczego Kolumb popłynął do Ameryki,  Maria Curie-Skłodowska bawiła się pierwiastkami, a prof. Religa przeszczepił serce. 

fot. z www.sportowefakty.pl


Są ludzie, którzy w swoim życiu przełamują pewne bariery, z sobie tylko znanych powodów. To może być rzucenie ciepłej państwowej posady na rzecz prowadzenia własnej firmy, albo wejście zimą na Rysy. To może być zarówno opłynięcie świata w małej jednoosobowej łódce, jak i powiedzenie "nie" swojemu partnerowi. Bariery, które chcemy pokonać, są różne. Tak jak i powody, dla których to robimy, albo nie robimy.

Z jakiego zatem powodu ludzie narażają swoje życie? Najlepiej zapytać ich samych. Spytaj chirurga, czy nie boi się zakażenia HIV czy innym paskudztwem podczas operacji. A skoro się boi, to dlaczego operuje.

Przede wszystkim spytaj sam siebie, dlaczego tak Cię to frapuje, że ktoś robi coś ryzykownego. Może dlatego, że sam byś chciał, a nie masz odwagi...


Sezonowe depresje ... czyli dlaczego nie lubię zimy

Będąc dzieckiem było mi wszystko jedno, jaka jest pora roku. Każda miała coś na plus, w każdej najważniejszy był czas spędzany na dworze. Godzinami. Czy to lato, czy zima, najważniejsze były godziny spędzane na szaleństwie na podwórku. Czy to latem na rowerze, czy zimą na sankach.😇



Niestety, wraz z upływem lat, miłość do zimy minęła. Tak naprawdę czas od listopada do kwietnia jest dla mnie czasem względnej wegetacji i czekaniem na wiosnę. W przypływach czarnego humoru nieraz mówiłam, że powinnam zapadać w sen zimowy jak niedźwiedzie brunatne. Położyć się spać na zimę i obudzić, kiedy rano będzie już wstawać słońce, a dookoła wszystko zacznie się zielenić. 😵

Tak, tak, trzeba powiedzieć sobie otwarcie, że im jestem starsza, czym częściej dopada mnie zimowa depresja.  I nie jest to bynajmniej fanaberia czy wymysły, lecz przypadłość dotykająca w większości kobiety w na obszarach o zmniejszonym nasłonecznieniu. Obniżony nastrój, brak motywacji do czegokolwiek, nadmierna senność, duży apetyt na słodycze to jedne z objawów. Jak sobie z tym radzić? Specjaliści mają wiele cennych uwag typu "wychodź na spacery", "zaplanuj urlop w ciepłym kraju", "korzystaj z solarium i fototerapii", "nasłoneczniaj pomieszczenia" itp. Ewentualnie w zanadrzu jest jeszcze wizyta u specjalisty, leki i zioła. W moim przypadku większość z tych porad można o kant tyłka potłuc.😞

Na solarium chodzić nie powinnam z powodu licznych znamion na skórze. Jeśli idę, to na własną odpowiedzialność, z nadzieją, że kiedyś nie przerodzi się to w raka skóry. Spacery - owszem, pod warunkiem, że świeci słońce. Jeśli za oknem jest typowa zimowa ponura szaruga, nic i nikt siłą z domu mnie nie wygoni. Jedynym ruchem jest przymusowy spacer z Figą, gdyż psina jakoś sama nie opanowała wychodzenia z domu i szybkiego powrotu do niego😉 Urlop w ciepłym kraju - jasne, pod warunkiem, że masz urlop i masz co zrobić z adoptowanym psem, który nie znosi rozstań z Tobą 😛 Co do substytutu słońca w domu - gdy tylko pozapalam wszędzie światła, moja druga połowa zaraz je gasi ze wrodzonej oszczędności.

Więc jak sobie radzę w tym okresie czasu, kiedy dopadnie mnie depresyjna zmora?

Otóż - nijak ... Nie radzę sobie, w żaden sposób. Próbuję to tylko przetrwać, pożerając tony słodyczy, uprzykrzając życie otoczeniu, mając okropne humory i biorąc gorące kąpiele ... Leżąc w wannie pełnej piany zamykam oczy i wyobrażam sobie, że już za niedługi czas rano będą śpiewały ptaki, o 5.00 będzie jasno, dookoła będzie zielono i przez większość dnia będzie świeciło słońce. 



Zatem ... oby do wiosny😊

Korona królów ... czyli film dla niewymagających

Jestem chora. Jakiś paskudny wirus zaatakował mój organizm i przykuł mnie do łóżka gorączką ponad 38 stopni. Co odespałam, to odespałam, ale reszta czasu jest do wykorzystania. Czytać książek za bardzo nie mogę w takim stanie. Postanowiłam zatem obejrzeć kolejny serial "wszech czasów", którym zachwyca się prezes telewizji i scenarzystka...i w zasadzie chyba tylko oni. Reszta recenzji, nawiasem mówiąc, wysoce niepochlebna. Dlatego korzystając z okazji, jako fanka filmów kostiumowych i historycznych,  postanowiłam go obejrzeć. 😛

fot. ze strony www.vod.tvp.pl

"Korona królów"...opowieść o poczynaniach pierwszych królów polskich (bo jak mniemam będzie kontynuowana dalej poza życie Władysława Łokietka). Nie wiem, co było założeniem powstania tego serialu, gdyż  historyczny to on jest tylko z powodu postaci króla, natomiast kostiumowy - niczym szkolne przedstawienie o Wandzie co nie chciała Niemca😜. Muszę się niestety zgodzić z krytykami, że owszem kostiumy są, ale rodem ze szkolnego teatrzyku. Sztucznością bije po oczach. Sztucznością i kolorami niczym w haremie Sułtana 😉 Dwór Jadwigi Bolesławówny i Władysława pełen galanterii, wszędzie czysto i schludnie, wszyscy jedzą sztućcami. Jak nie w średniowieczu.😙 W trakcie 10 odcinków, które obejrzałam (tylko tyle jest dostępne za darmo w necie i na szczęście jeden odcinek trwa tylko 25 minut) oprócz typowych dworskich intryg, modlitw i średnio potwierdzonej przez naukowców historii Zachów, niewiele można się dowiedzieć. Fakty historyczne można policzyć na palcach jednej ręki. Kolejne romansidło przerzucone tylko w "realia" polskiego średniowiecza. Patrząc na  odcinek po odcinku odnosi się wrażenie, że królowie 24 h pomykali w swoich ciężkich koronach, wystrojeni jak na bal, a  głównym zajęciem królowej, oprócz udzielania dobrych rad królowi,  była modlitwa i pilnowanie przestrzegania postów całej rodziny. Całości dopełniają marne dialogi, nijak ze sobą powiązane i  "drewniana" gra aktorska... 

Cóż, przy skromnym budżecie ciężko jest zrobić dobry film historyczny czy kostiumowy. Wymaga to nie tylko mega nakładów finansowych, ale też współpracy z wieloma specjalistami w wielu dziedzinach.  Ciężko też w takich filmach ukazać prawdziwe oblicze epoki, z całym brudem, który był wszechobecny. Ten serial był reklamowany jako coś wyjątkowego. Mając w pamięci dawne seriale historyczne w telewizji polskiej, spodziewałam się chociaż zgrabnie poprowadzonej fabuły, a nie kolejnej taniej telenoweli, gdzie widz, zanim przeminą napisy końcowe, zapomni, o czym był odcinek. Ewentualnie  jest to produkcja dla odbiorcy, który od lat namiętnie przeżywa wszelkie seriale brazylijskie, argentyńskie, czy tureckie. 

Ja osobiście do "Korony królów" nie wrócę. Wolę po raz n-ty obejrzeć  "Braveheart - Waleczne serce" czy "Dynastię Tudorów" albo chociażby "Czarne chmury" czy "Królową Bonę"😉. W przeciwieństwie do dzisiaj serwowanej polskiej "epopei" jest tam na co popatrzeć😊 Pomijącąc elementy kostiumów i scenografii, tam aktorzy grają .

fot. www.fototeka.pl




Światełko do nieba ... czyli 26. finał WOŚP

Rozpoczął się 26 Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ludzie od rana wrzucają do puszek pieniądze, żeby Fundacja Jurka Owsiaka po raz 26-ty zakupiła sprzęt dla szpitali. Szpitali państwowych, szpitali, o które powinno dbać państwo.



Jeden człowiek od ponad ćwierć wieku tak aktywizuje ludzi, że ci bez względu na opcje polityczne wrzucają swoją kasę do puszek, za którą potem kupowany jest sprzęt medyczny. Połączenie zabawy ze zbiórką pieniędzy na szlachetny cel. Cel, z którego potem wszyscy korzystają. Bo kto nie korzysta z opieki medycznej w szpitalach?

Pamiętam pierwsze orkiestry, kiedy zbierane były pieniądze m.in. na inkubatory dla wcześniaków. Pamiętam lekarzy z bananem na twarzach, że dzięki temu będą mogli uratować życie większej ilości dzieciaków, że w końcu będą pracować na sprzęcie o jakości światowej, że dzięki temu wielu ludzi będzie miało nadzieję, że ich dzieciaki przeżyją i będą zdrowe.

Od 26 lat Owsiak daje ludziom nadzieję na lepsze życie poprzez leczenie. Przez tyle lat szpitale otrzymały sprzęt nie tylko dla noworodków, ale z tego co pamiętam, kardiologiczny, dla oddziałów geriatrycznych, pompy insulinowe i wiele innych, których nazw nawet nie umiem wypowiedzieć. Od 26 lat Owsiak dotuje państwowe szpitale, zapewnia szpitalom to, co powinno zapewnić państwo dbające o zdrowie swoich obywateli.

A co robi obecna władza? Krytykuje, próbuje zdyskredytować, wmówić ludziom, że płacą na hochsztaplera, który za zgromadzone środki urządza sobie wygodne życie. Zarzut? A np. taki, że Owsiak nie robi tego całkiem charytatywnie. Pewnie, od 26 lat będzie żył powietrzem  żywił siebie i swoją rodzinę energią słoneczną ;-P

Jeżeli chociaż  jeden polityk zarzuca Owsiakowi brak wolontariatu, to niech ten sam polityk pokaże mi innego, który od dłuższego czasu organizuje akcje, z których cyklicznie przekazywane są pieniądze na dobro wspólne. Albo takiego, który w Sejmie zasiada charytatywnie, tylko i wyłącznie z poczucia misji. Takiego, który nie obsadza swojej rodziny na intratnych posadach państwowych i który nie wykorzystuje swojej pozycji do pozyskiwania dla siebie coraz to większej kasy. Ja osobiście nie znam takiego przypadku polityka - wolontariusza.

Solą w oku władzy jest to, że Owsiak ma taką charyzmę, że od 26 lat bez względu na opcje polityczne i zawirowania w kraju potrafi przekonać ludzi do wrzucenia tego jednego dnia przysłowiowej złotówki do puszki. Ktoś może się śmiać, że Polacy raz w roku są hojni i  dumni z siebie, że zrobili coś dobrego. Być może i część tak właśnie reaguje. Ja ze swojej strony wiem, że Polacy są hojni i na co dzień. Wspierają wiele zbiórek pieniężnych, gdzie ratowane jest życie i zdrowie ludzi, nie tylko w kraju. Tylko że te akcje nie są tak medialne jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Czy to jednak ma być zarzut i rysa na działalności Owsiaka? Że wykorzystał wszelkie dostępne mu możliwości dla sprawy, z której korzystamy potem jako społeczeństwo? 

Jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości, to niech przejdzie się do szpitali i zobaczy, ile sprzętu medycznego z naklejonym serduszkiem stoi na oddziałach. To nie państwo zapewniło ten sprzęt. To nie politycy, którzy dostają kasę z naszych podatków, oddali swoje premie i pensje, żeby ten sprzęt kupić. Natomiast ci sami politycy wespół z polskim kościołem katolickim plują na człowieka, który od lat ratuje ludzkie życie.

Ja nie liczę Owsiakowi, ile zarobił na WOŚP, nie zaglądam mu do domu, co tam ma i z czego to kupił. Nie obchodzi mnie to, bo wiem, że za ciężką pracę należy się zapłata. Tym bardziej, że efekty tej pracy widzimy i możemy sprawdzić sami. A jaki jest efekt pracy naszych obecnych polityków? 

Jak przyglądam się tym wszystkim negatywnym komentarzom na temat WOŚP i Owsiaka, to na myśl przychodzi mi jedno:

"Belki w swoim oku nie widzicie, ale drzazgę w oku sąsiada tak"

i w zasadzie drugie:

"Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień".

To, jeśli się nie mylę, słowa Chrystusa, tego,  na którego nauki tak często nasza władza obecna lubi się powoływać.

Natomiast pomimo przeciwności losu, po raz 26-ty Orkiestra gra.  I na ten moment, kiedy piszę ten post, zebrała już ponad 9 mln złotych. Ludzie nie tylko w kraju, ale i zagranicą zrzucają się na ten cel. 


foto. zap. z neta

Ci ludzie zaufali gościowi w czerwonych spodniach i żółtej koszuli, a w zamian ten gość daje ludziom nadzieję w czystej materialnej postaci. Daje nadzieję, że dzięki nowoczesnemu sprzętowi medycznemu w polskich szpitalach państwowych każdy pacjent będzie miał szansę leczenia na światowym poziomie.

Tym Owsiak różni się od ludzi, którzy sprawiają złudne poczucie, że będzie lepiej. I  m.in. dlatego światełko do nieba rozbłyśnie po raz 26-ty.😊

#wosp


Więcej czasu ... czyli z Nowym Rokiem

Rok 2017 za nami.

Stojąc w opozycji do większości społeczeństwa, nie robię postanowień noworocznych. Po co mam sobie obiecywać, że będę więcej ćwiczyć, czy  że przeczytam jedną książkę na miesiąc, skoro i tak wiem, że po miesiącu o tym zapomnę. Jak dla mnie - bezsens.

Natomiast oceniam rok, który minął,  aby wyciągnąć z niego wnioski na przyszłość.



  W zeszłym roku przekonałam się,  że nie warto przywiązywać się do miejsca pracy. Gdy tylko zakończymy współpracę w jednym miejscu, tzw. koledzy i koleżanki z pracy od razu zapominają o twoim istnieniu. Poza tym zmiana pracy wcale nie jest nie wiadomo jak trudną rzeczą, wiek nie ma znaczenia. Przede wszystkim ważne jest nastawienie.

W kolejnej pracy zauważyłam natomiast,  że nie jara mnie już praca w zespole. Wolę jednak pracować samodzielnie,  gdzie większość zależy ode mnie, gdzie sama szukam rozwiązań i nikt nie stoi mi za plecami. Zauważyłam też,  że moje zaangażowanie w pracę obejmuje czas ściśle określony w umowie.  Po przepracowaniu w życiu ponad 20 lat uważam, że najlepsza jest równowaga, szczególnie pomiędzy pracą a życiem osobistym. 

Rozumiem tych wszystkich młodych ludzi wokół, że są zafascynowani tym, co robią i możliwością zarabiania kasy. Z tego względu czy trzeba, czy nie siedzą w pracy po kilkanaście godzin. Z doświadczenia też wiem, że swoje najlepsze lata spędzają w pracy. Nie ma czasu na pasję, na swobodne spotykane się ze znajomymi, czy chociażby na porządne przygotowanie się do sesyjnych egzaminów.  Mnie życia zostało już mniej niż im, tym bardziej doceniam czas spędzany poza pracą. 

Niestety, okazało się, że wliczając czas dojazdu i powrotu,  w pracy spędzałam cały dzień. I to niezależnie od zmiany. Najzwyczajniej w świecie to mi się nie spodobało.

Nowe zajęcie pokazało mi natomiast,  że nie ma rzeczy niemożliwych i można sprawdzić się w każdej sytuacji.

Dlatego jedynym postanowieniem, jakie mam na ten rok, to zorganizować sobie takie zajęcie, które nie będzie ograniczać realizacji tego,  co lubię w czasie wolnym robić. To oznacza poszukiwanie zatrudnienia spełniającego te wymagania.

Ktoś powie - niemożliwe... Cóż,  ja już wiem, że takich rzeczy nie ma. Trzeba tylko próbować. Czyli ... ponownie w drogę :-)


Ostatnio opublikowane

Rozmiar rzecz nabyta ... czyli czemu nie stosuję diet