Darmowe fotoblogi

Skok w nieznane ... czyli w wieku 40-tu lat zmieniam branżę

Jakiś czas temu, na skutek wielomiesięcznych przemyśleń, doszłam do wniosku, że nie mogę już pracować w miejscu, w którym spędziłam ponad 20 lat. Dopadło mnie wypalenie zawodowe, dlatego podjęłam trudną decyzję, że czas na zmiany.  Decyzja o tyle trudna, że postanowiłam zmienić branżę. Z uwagi na mój wiek dla wielu może okazać się to wręcz szaleństwem.


Ostatni raz o pracę starałam się ponad trzy lata temu, ale było to w dziedzinie, w której miałam spore doświadczenie i mnóstwo dokumentów potwierdzających moją przydatność. Teraz miałam świadomość, że będę musiała przekonać potencjalnych pracodawców, że jednak warto dać mi szansę.

Od czego zaczęłam? Najpierw wynotowałam branże, w których chciałabym pracować. Potem zaczęłam wypisywać swoje umiejętności zdobyte w poprzedniej pracy, a które mogą być również przydatne w nowym miejscu. Przeszłam do przygotowania swojego CV. I tu pojawiły się pierwsze schody i zwątpienie, jak ja sobie z tym poradzę. 

W sieci znalazłam ileś tam blogów rekruterów z poradami, jak stworzyć "idealne" CV.  Po wielu dniach zagłębiania się w lekturę musiałam przyznać samej sobie, że mój dotychczasowy szablon mogę spokojnie wyrzucić do śmieci. Nikt tego nie będzie chciał czytać, jeśli będzie w starej formie.

Oczywiście, mogłam zlecić opracowanie tych dokumentów profesjonaliście, ale to wiązało się z wydaniem kilku stówek, które jednak wolałam zachować na później. Dlatego postanowiłam sama się z tym zmierzyć. Raz kozie śmierć😈 Postępując zgodnie ze wskazówkami z blogów, stworzyłam kilka  szablonów CV w zależności od stanowiska, na jakie zamierzałam aplikować. Do tego list motywacyjny, który jak stwierdził autor jednego z blogów, i tak być może nigdy nie będzie przeczytany😜

Pozostało jeszcze założenie profili zawodowych, żeby ewentualni rekruterzy mogli tam zajrzeć, albo żeby aplikować na ogłoszenie z pozycji strony. Wrrrr...😡 Uzupełnianie tych tabeleczek było bardziej wyczerpujące niż 15 km biegu. Niby można wszystko wkleić z wcześniej przygotowanego szablonu CV, ale edycja danych  zajmowała mi potem jeszcze więcej cennego czasu. W końcu przez 20 lat nazbierało się wiele informacji, które dobrze byłoby tam wprowadzić.

Przygotowania przed rozpoczęciem poszukiwań pracy były dla mnie tak samo wkurzające, jak stanie w kolejce na poczcie czy banku. Niby informatyzacja, niby postęp, a wszystko trwa dwa razy dłużej niż tradycyjne wysłanie podania listem.

Finito!!! 🙌🙌🙌Wirtualna dokumentacja została stworzona!!!🙌🙌🙌

Nadszedł czas sprawdzenia, czy w ogóle system wirtualnych aplikacji działa, czyli czy faktycznie ktoś to czyta. Miałam wątpliwości.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy w tydzień od aplikowania zaczęły dzwonić telefony i zaczęłam dostawać zaproszenia na rozmowy. Czyli jednak porady specjalistów okazały się przydatne. Może moje dokumenty nie były "idealne", ale przyciągały uwagę.

Fakt faktem, po przebrnięciu przez rozmowy kwalifikacyjne od października zaczynam nową przygodę w nowym miejscu. Porzuciłam swoją bezpieczną strefę komfortu i zrezygnowałam po 20 latach z ciepłej, państwowej posadki, którą większość uważa za raj, w szczególności dla kobiety. 

Co wyjdzie z mojej zmiany - nie wiem. Nastawiam się na zdobywanie nowych doświadczeń😃😃😃

A co Wy możecie zrobić? Życzcie mi powodzenia 😀 Albo sobie, jeśli również macie ochotę na zmiany 👍


Złodziej czasu ... czyli dlaczego warto wyrzucić telewizor

Taki oto mem dostrzegłam gdzieś w sieci😊 Aż uśmiechnęłam się w duchu do siebie, bo faktycznie nie posiadam telewizora od ponad trzech lat. I moje życie wygląda inaczej. Mam po prostu więcej czasu dla siebie.😍





Zastanawialiście się kiedyś, ile czasu spędzamy przed telewizorem? Nie będę przytaczać wyników badań i podawać średnich, bo jak większość z Was wie, średnia o niczym tak naprawdę nie świadczy.

Zaobserwujcie sami w Waszym otoczeniu, jak wygląda kwestia oglądania telewizji.

Przyglądając się swoim bliskim czy znajomym zauważyłam, że w wielu domach telewizor jest włączony non stop, jeśli tylko ktoś się znajduje w jego pobliżu. Ba, rytm dnia podporządkowany jest emisjom poszczególnych programów. Spektrum serwowanych produkcji wręcz powala: od pseudo reality-show z wątpliwej jakości aktorami-amatorami, poprzez oderwane od rzeczywistości, ckliwe seriale, aż do wszelkich talent-show, w których uczestnicy starają się pokazać światu , jacy są wspaniali. Do tego dochodzą jeszcze programy z serii co jeść, jak gotować, sprzątać czy ubierać się albo jak spełniać cudze oczekiwania. Wisienką na torcie jest możliwość w niektórych przypadkach wygrania gotówki lub auta za jedyne 3,69 zł za sms😜

Ludzie wpatrzeni w ekran jak szpak w kość, przeżywają programy, utożsamiając się z bohaterami czy uczestnikami. Niektórym trudno jest potem pogodzić się z faktem, że np. ksiądz w serialu nie jest księdzem w życiu i może mieć młodszą o 40 lat partnerkę życiową😜 Albo że serialowy lekarz w realu nijak zna się na medycynie. 

Takie siedzenie i śledzenie programu za programem faktycznie kradnie czas, cenny czas, na brak którego stale narzekamy. Ileż rzeczy można by zrobić zamiast oglądania piątego pod rząd tasiemca czy innego dziwoląga o niby trudnych i ludzkich sprawach. W tym czasie można przeczytać książkę, zająć się domem, pójść na spacer, albo zwyczajnie wyjść z domu i pooddychać świeżym powietrzem.

Pozbywając się telewizji odkryjemy, że mamy czas na pasje, na dodatkową edukację, na posprzątanie mieszkania czy zabawę z dziećmi. Mamy czas dla siebie!!!

Zresztą wielu trenerów personalnych radzi swoim klientom, aby nie marnowali czasu na patrzenie w tv. Tym bardziej, że sami na swojej skórze sprawdzili, że telewizja zabiera ten czas, serwując ułudę, z której nic nam nie zostaje. 

Zatem żyjmy swoim życiem, a nie telewizyjnym 😀

Rozenek kontra Gretkowska .... czyli co autor miał na myśli

Jeszcze nie umilkły echa afery z wpisem p. Krysi - posłanki najpopularniejszej według sondaży partii w kraju, a już w świecie naszych celebrytów wybuchła kolejna afera 😋 Ponieważ śledzę od czasu do czasu poczynania jednej z "aferzystek", wpadła mi oczywiście w oko "wymiana zdań", jaka rozegrała się pomiędzy Manuelą Gretkowską i Małgorzatą Rozenek-Majdan.

Otóż, pani Manuela - pisarka, felietonistka, działaczka społeczna i założycielka Partii Kobiet, znana z ciętego języka i siwych niefarbowanych włosów, w jednym ze swoich felietonów, opisując zjawisko snobizmu w naszym kraju, posłużyła się przykładem sesji fotograficznej pani Małgosi i jej męża, jaką, jak czytam, fundnęli sobie w Dubaju. O pani Małgosi wiem tylko tyle, że jest to była żona jednego z polskich aktorów, obecna żona jednego z byłych piłkarzy i mężczyzn "jedynej królowej" - Dody, pani od wycierania kurzu rękawiczką i bawienia się w lady na licencji zagranicznych programów dla gawiedzi. 

foto ze strony www.fakty.interia.pl

Cała kłótnia rozpętała się w sumie o język, jakim Manuela Gretkowska łaskawa była się posłużyć. Przez wielu, jak i samą wspomnianą uczestniczkę sesji w luksusie, określony jako rynsztokowy i wulgarny.

W zasadzie nikogo to nie powinno dziwić, gdyż pisarz/pisarka, a taką niewątpliwie jest p. Gretkowska, ma prawo używać języka, jaki mu/jej do głowy przychodzi, aby wywołać zamierzony efekt. Czy pani Manueli chodziło o taki, bóg raczy wiedzieć😏

Fakt, faktem, że lady od wycierania kurzu postanowiła odnieść się do owego felietonu, wyrażając swoje oburzenie.  I w tym momencie rozpoczęły się słowne zapasy w błocie😋😝, bo lady Małgorzata chyba zbyt dosłownie wzięła do siebie cały opis. W moim mniemaniu poczuła się urażona jako osoba, a nie zauważyła, że stała się tylko inspiracją. Niestety, pozując w turbanie i wannie, ubrana w złoto, nie wywołała pozytywnych skojarzeń u siwowłosej autorki posta. Zainteresowanych wymianą zdań odsyłam do strony --->czytaj tutaj

Nie będę odnosić się do intencji sesji fotograficznej pary małżeńskiej świętującej swoją rocznicę ślubu, bo nie wiem, co chcieli nią osiągnąć.  W konsekwencji posłużyli za przykład określony przez Gretkowską mianem "disnejowskiego od**bu". Mnie osobiście bardziej przypomina to plastikową "Dynastię". W czasach mojej młodości ten serial uważany był za kultowy i każdy śledził losy rodziny bogaczy, marząc o przebywaniu w takim luksusie😛 Być może sesja ta  miała wywołać wśród czytelników pisma, na łamach którego ukazały się zdjęcia, taki sam efekt. Wyszło jak zwykle, czyli awantura.




Nie rozumiem natomiast obecnej mody na tłumaczenie się ze swoich poczynań. P. Gretkowska, odpowiadając na oburzenie p. Majdan, poczuła się w obowiązku wytłumaczyć wszystkim, o co jej tak naprawdę chodziło. 

Cała sytuacja przypomina mi proceder uprawiany przez polonistów na lekcjach języka polskiego w czasach mojej szkoły podstawowej i liceum, a mianowicie:

interpretacja utworu, czyli co autor miał na myśli.

Nie mam pojęcia, czy również dzisiaj młodzież musi móżdżyć, co jakiś gość pod wpływem emocji, używek czy choroby psychicznej chciał przekazać ludzkości, pisząc to i owo. Fakt, faktem zadanie mieliśmy utrudnione, gdyż taki autor zazwyczaj dawno już nie żył i nie mógł nas skorygować. 

A teraz proszę,  autor tłumaczy od razu społeczeństwu, o co "kaman", żeby przypadkiem źle nie zrozumiało, albo się zbytnio nie przemęczało myśleniem😜

Tak, czy inaczej, może i dobrze, że p. Manuela była łaskawa wyjaśnić, o czym w niewybredny sposób napisała. Wszak z komentarzy pod jej postem, jak i z różnych stron internetowych opisujących całą aferę wynika, że jednak z interpretacjami u nas ciężko😉

Z drugiej strony pani Małgosia powinna podziękować pani Manueli za darmową reklamę. Jak powiedziała wszak Madonna "Nie ważne jak, byle by pisali"😉 A piszą wszyscy. Nawet ja uległam tej "magii"😋

Afera lodówkowa ... czyli jak nie akceptujemy inności

Do napisania tego posta skłoniły mnie dwa wydarzenia, które ostatnio rozgrzewają opinię publiczną na portalach społecznościowych. I nie jest to czwarta z rzędu wygrana Angeli Merkel ;-P

Otóż jakiś czas temu polityk jednego z prawicowych ugrupowań, które co do zasady deprecjonują pozycję kobiety w drabinie społecznej, rzucił sentencję, że "feminizm kończy się tam, gdzie trzeba wnieść lodówkę na czwarte piętro". 



W myśl przysłowia "uderz w stół, a nożyce się odezwą" nożyce się odezwały. Owe "nożyce" to cztery kobiety z redakcji WP, które podjęły rękawicę i postanowiły pokazać, że jednak baby poradzą sobie z rzeczonym sprzętem i wtargały lodówkę na czwarte piętro, o czym doniosły w mediach społecznościowych. Tym samym wylały na siebie wiadro pomyj. Nie, nie dosłownie i nie same, ale z pomocą naszego "tolerancyjnego" i "otwartego" społeczeństwa.

Nie będę przytaczać komentarzy, jakie "krzepkie" panie zebrały pod swoim postem (zresztą każdy posiadacz fejsbuka może sobie to sprawdzić).  Pominę również odwoływania do intelektu pań (określenia typu "tępe feminy"). Kobiety poczuły się oczywiście w obowiązku wytłumaczenia całej sytuacji na łamach prasy, gdyż jak zwykle rozpętała się wojna płci i słowne udowadnianie wyższości mężczyzny nad kobietą, podziału ról itp. czyli jednym słowem odwieczne, kto jest silniejszy, kto ważniejszy i gdzie czyje miejsce.

Niby miało być zabawnie i bez obrazy dla nikogo, wyszło jak zawsze. Okazuje się, że Polacy poczucia humoru nie mają.  Ba!!! Nie potrafią nawet zaakceptować tak oczywistej prawdy, jak różnica pomiędzy kobietą i mężczyzną. To, że biologicznie się różnimy, widzą chyba wszyscy. Z tej różnicy wynikają zarówno "przywileje" jak i "minusy". Koniec. Kropka. Na tym powinniśmy poprzestać.

Jednak nie. Dla większości naszych pobratymców owe różnice oznaczają, że tylko jedna z płci obdarzona jest rozumem i zdolnością radzenia sobie w sytuacji. Próby podejmowane przez drugą stronę są bezsensowne, bo są "słabsze" i "nie do tego stworzone".

Moim natomiast zdaniem panie właśnie pokazały, że bez względu na siłę czy intelekt, każdy jak chce, poradzi sobie w taki czy inny sposób. Inną sprawą jest natomiast wybór metody, to zależy od inwencji osoby w sytuacji. 

Nie rozumiem fali krytyki typu: "pokazały, że są słabsze", "faceci we dwóch by to wnieśli". Jak już wspomniałam, odwołań do zdolności intelektualnych nie będę komentować.

Zastanawiam się jednak , w czym problem??? Hello!!!

Przecież gdybyśmy do owego eksperymentu zaprosili zawodniczki w podnoszeniu ciężarów, mogło by się okazać, że spokojnie jedna podźwignęła by tę lodówkę, i nie potrzeba by było "aż" dwóch mężczyzn 😋 

Tatina Karyszina - 4-krotna mistrzyni świata w podnoszeniu ciężarów
foto z www.polska-sztanga.pl
I czy to czegoś dowodzi? Chyba tylko tego, że na świecie są też  kobiety, które z faceta mogą zrobić śmigło do samolotu 😉 Nic poza tym.

Nie oceniam intencji pań, a tym bardziej nie zastanawiam się, kto jest lepszy: facet czy babka. Każde z nas jest inne, tak nas skonstruowała natura. 

To tak samo, jakby snuć wywody, kto lepiej zajmie się dzieckiem: matka czy ojciec. Nie grzmię wszem i wobec , że któreś z rodziców jest ważniejsze. Dla rozwoju dziecka ważni są obydwoje, bo każde z nich daje dziecku coś innego.  Nie oznacza to również, że dzieckiem ojciec zamiast matki nie będzie mógł się zająć. Znam wielu mężczyzn, którzy doskonale sobie radzą ze zmianą pieluch, kąpaniem, karmieniem i wszelkimi innymi czynnościami, których nowo narodzony mały człowiek wymaga. Bo jeśli ktoś znajdzie się w sytuacji wymagającej przystosowania się i chce, to się przystosuje, i opanuje szereg nowych czynności. Płeć nie ma tu aż tak wielkiego znaczenia. Różny może być czas adaptacji czy wykonania.

Dla świata naprawdę nie ma znaczenia, czy to facet, czy babka będą w domu sprzątać, gotować czy zmieniać koło w samochodzie. Świat nie funkcjonuje tak, jak wmawiają nam hierarchowie kościoła czy inni przywódcy religijni, że mamy sztywny podział ról w swoim życiu. I że  kobieta jako "słaba płeć" stworzona jest jeno do rodzenia dzieci i tworzenia ogniska domowego, a mężczyzna to urodzony łowca. A co w sytuacji, gdy to mężczyzna woli wykonywać prace "typowo kobiece", a zdolność polowania sceduje na kobietę? Wszak fakt posiadania macicy daje kobietom możliwość rodzenia. MOŻLIWOŚĆ - czyli wybór, a nie przymus bezwarunkowy. Natomiast i kobieta, i mężczyzna posiadają mózgi, których używać mogą do woli, czy to do decydowania o posiadaniu potomstwa, czy do decydowania o udziale w polowaniu.

Wielu ludzi, w tym ludzi na świecznikach, stwierdza wyższość człowieka nad zwierzętami dlatego, że człowiek posiada zdolność myślenia, a nie tylko działania pod wpływem instynktu. Zatem dlaczego wmawia się kobietom, że z powodu posiadania macic powinny zdać się na instynkt, bo do tego są stworzone? Dlaczego zatem nikt nie zarzuca księżom, że ślubując celibat działają wbrew swojej naturze (wszak powinni rozsiewać nasienie tam gdzie się da)?

Moja odpowiedź: dlatego, że każdy jest inny i ma swój rozum, oraz prawo do swoich wyborów.

Z jakiegoś powodu człowiek nie potrafi zaakceptować tej inności, podstawowej inności wynikającej z czystej biologii. Co jest przyczyną: zaniżone poczucie własnej wartości, poczucie zagrożenia, brak empatii czy szacunku do siebie i otoczenia? Chyba wszystko po trochu.

Drugim wydarzeniem, które moim zdaniem dowodzi właśnie braku szacunku i wrażliwości do otoczenia, a tym samym braku otwartości na innych, jest wypowiedź p. Krystyny Pawłowicz w kontekście samobójczej śmierci 14-latka, który dokonał owego czynu z powodu homofobicznych szykan swoich kolegów. Czym kierowała się pani posłanka umieszczając swój wpis na fejsbuku - nie wiem. Odebrałam jej post jako wręcz usprawiedliwienie dla kolegów ofiary, gdyż jej zdaniem, zareagowali oni na "zaburzone zachowania", a "lewaccy ideolodzy patologii obyczajowych odwracają kota ogonem i fałszywie, bezczelnie lamentują nad "morderczą nietolerancją" rówieśników" (*cytat ze wpisu p. posłanki na prolifu społecznościowym). 
Cóż, owa "nietolerancja" doprowadziła 14-latka do śmierci.  Jak wynika z doniesień prasowych, koledzy nie akceptowali inności zmarłego i z tego powodu poddawali go szykanom. A to już nie jest tylko "reakcja na zaburzenia". Udowodnione doprowadzenie kogoś do śmierci traktowane jest jako przestępstwo.
Wypowiedź pani Pawłowicz w moim odczucie podobna jest do wielu komentarzy odnośnie ofiar gwałtów: "Pewnie sprowokowała gwałciciela swoim strojem lub zachowaniem"😡.

Wszystko co inne, nas odrzuca. Przykład z innej beczki: artykuł w kontekście żywności; autor sugeruje, że coraz więcej ludzi przekonuje się do spożywania insektów z powodu dużej zawartości białka. Przytoczony został przykład krewetek, które obecnie są w powszechnym użyciu, a jeszcze 50 lat temu nikt nie wyobrażał sobie, żeby je jeść.


Komentarze pod artykułem? "Nigdy w życiu!", "Niektórym to się w d...ch poprzewracało", "Co to za bzdury?"

A mnie z kolei się wydaje, że jak potrzeba na nas wymusi, to będziemy pożerać wszystko, co jest dostępne. I nie będziemy się przyglądać, że talerz prażonych świerszczy wygląda inaczej niż schabowy. Francuzi jedzą np. żaby i ślimaki, i żyją, i sobie chwalą.😏

Natomiast dla obywatela naszego kraju póki co, wszystko, co "inne" powoduje strach, nieufność, ocierając się aż o agresję. Zamykamy się w swoim grajdole, na siłę próbując udowodnić, że jajko jest mądrzejsze od kury. Na każdym polu prowadzimy jakąś wojnę. Po co? By poczuć się lepiej? Ilu ludzi musi umrzeć, żebyśmy spostrzegli, że nasze gierki tylko nas niszczą i dzielą?

Istotą świata jest współdziałanie i współistnienie. Nie ma ważniejszego czy lepszego. Każdy może być raz silniejszy, a raz słabszy. Wszystko i wszyscy są tak samo istotni.

Bo naprawdę jakie  znaczenie dla istnienia ma fakt, że pani Kowalska jeździ tirem, a jej mąż gotuje pomidorową? Albo że pan X sypia z panem Y?😕😕😕

W gąszczu ukryte ... czyli Dwór w Lechanicach

W swoich rowerowych wojażach zahaczyliśmy o Lechanice - wieś położoną nad Pilicą, w naszej okolicy.

Jak wynika z informacji znalezionych w sieci, w przeszłości Lechanice należały jednocześnie do dwóch rodzin: Boskich i Lichańskich. Pod koniec XVIII i na początku XIX wieku  dobra Lechanice były sukcesywnie odkupowane i scalane przez rodzinę Kicińskich. W 1896r. od wdowy po Kazimierzu Kicińskim dobra odkupili Kazimierz Brzeziński i jego żona Paulina Emilia z Dal Trozzów. Pozostawały one w posiadaniu tej rodziny do 1945r.

Poszukiwany przez nas dwór pochodzi z 1918 r. Został wybudowany według projektu Apoloniusza Nieniewskiego (więcej o tym architekcie można przeczytać ---> tutaj )

foto własne, robione zza ogrodzenia, 2017r.
Dwór z cechami architektury rodzimej, drewniany, konstrukcji słupowej, na fundamencie z cegły, otynkowany. Charakteryzuje go nieregularna, urozmaicona bryła. To, co szczególnie rzuciło się mi w oczy, to czworoboczna wieża pośrodku elewacji frontowej.

Dwór w Lechanicach był miejscem ożywionych spotkań towarzyskich, głównie okolicznych ziemian i duchowieństwa. To podczas jednych z takich spotkań właściciel poznał Stanisława Wyszyńskiego - organistę w kościele we Wrociszewie oraz jego syna Stefana, przyszłego kardynała i prymasa Polski, którego wykształcenie wspierał finansowo.

Obecnie dwór jest w rękach prywatnych. Zza ogrodzenia trudno ocenić, czy jest zamieszkały. Dookoła dworu park - niestety zaniedbany.

foto dworu ze strony www.warka24.pl

Źródła:
www.dwory.cal.pl
www.polskiezabytki.pl
www.zabytek.pl
www.warka24.pl

Zapatrzeni w telefon ... czyli czy jestem smart-zombie

Wiek XXI to szeroko pojęty rozwój technologiczny, w tym telefonii komórkowej.

Dzisiejszy smartphone to nie tylko urządzenie do dzwonienia, to już nie tylko biuro w pigułce, to również dla większości cała ich rzeczywistość z różnymi portalami, aplikacjami itp. W zasadzie większość z nas funkcjonuje w sieci, a za sprawą tego małego pudełka w kieszeni rzeczywistość wirtualną mamy na wyciągnięcie ręki - dosłownie: telefon przy łóżku, telefon na biurku...😈

Moim zdaniem znakiem naszych czasów powinien zostać człowiek wpatrzony w ekran smartphona. Wszędzie dookoła na ulicy widać osoby ze wzrokiem utkwionym w telefonie. Nawet małe dzieciaki nie potrafią się bez tego obejść.

Oderwani od otaczającej rzeczywistości, pochłonięci szukaniem pokemonów albo wrzucaniem filmików na snapchata,  kroczymy chodnikiem, tracąc totalnie kontakt ze wszystkim.



Tacy osobnicy nazwani zostali "smart-zombie", ponieważ dla obserwatora z boku wyglądają jak zombie podążający w amoku naprzód bez względu na otoczenie. Ludzie uzależnieni od używania telefonów komórkowych. 

Ponieważ owe rzesze zombiaków stanowią poważne zagrożenie dla ruchu drogowego i pieszego, w niektórych krajach wytycza się dla nich specjalne chodniki. Takie dukty można spotkać m. in. w Belgii, USA czy Chinach. W większości oczywiście w ramach eksperymentów, ale korzystający są podobno zachwyceni 😋 (U nas pewnie byśmy musieli czekać sto lat na takie udogodnienia. Ścieżka rowerowa to w wielu miejscach rarytas 😉)

Przez niektórych badających zjawisko zapatrzeni w ekrany telefonów postrzegani są jak pewien rodzaj osób niepełnosprawnych, niepełnosprawnych XXI wieku nie potrafiących żyć bez telefonicznego gadżetu.

Przyznam się bez bicia, że ja również nie wyobrażam sobie życia bez telefonu komórkowego 😜 Wprawdzie pokemonów nie ganiałam, snapchata też nie używam, ale w obcym mieście zdarza mi się kroczyć za nawigacją 😎 Zastanawiam się, czy faktycznie nie jest to już jakaś ułomność.

I jak do takiej niepełnosprawności podszedłby nasz ZUS???😝😝😝 Może mogłabym pójść na rentę ???😛😉😙

W gąszczu ukryte ... czyli pałac w Woli Boglewskiej

Dzisiaj zaprezentuję zabytek, o którym różne źródła podają, że to "jeden z najpiękniejszych zabytków powiatu grójeckiego" . Pałac (chociaż spotkałam się ze wskazaniem, że to dwór) położony tuż przy drodze we wsi Wola Boglewska, z którym wiąże się również legenda o skarbie  - Pałac Kępalskich.



zdjęcie własne z 2017r. - widok od frontu




zdjęcie własne z 2017r - widok od ogrodu

Wybudowany w 1900 roku dla Teofila i Eugenii Kępalskich według projektu Apoloniusza Pawła Nieniewskiego, jeszcze do niedawna mieścił w swoich murach szkołę podstawową. Niestety popada w ruinę, niezabezpieczony, stojący otworem dla każdego, kto chce tam zajrzeć.

widok hallu i klatki schodowej na parterze

jeden z kominków w hallu

Oko znawcy rozpozna jeszcze neorenesansowy styl z elementami secesyjnej dekoracji. Jak można zobaczyć i przeczytać w licznych przewodnikach, nad wejściem od frontu znajduje się kolumnowy portyk, podpierający taras na pierwszym piętrze. Od ogrodu portyk z filarami, kolumnami w stylu jońskim i piętrowym tarasem. Nie ma co jednak ulegać chęci udania się na ów taras, gdyż może to już grozić uszkodzeniem ciała. Od spodu widać zbutwiałe stropy i powstającą powoli dziurę.

widok od ogrodu

W środku oryginalne piece i posadzki. Piece z okuciami przedwojennej warszawskiej firmy  Fink & Wille wykonującej odlewy żeliwne.




Wilgoć i korniki wżerają się w pozostałości parkietów, a posadzki pokrywa coraz to grubsza warstwa kurzu, ziemi i liści naniesionych wiatrem przez otwarte na oścież okna.

podłoga w jednej z sal


posadzka w jednym z pomieszczeń


Ponoć gmina nie może zająć się niszczejącym zabytkiem, ponieważ po wyprowadzce szkoły o nieruchomość upomnieli się spadkobiercy dawnych właścicieli. Sprawy sądowe ciagną się od lat, natomiast "jeden z najpiękniejszych zabytków" okolicy powoli niszczeje i zarasta dookoła chaszczami.

widok z poddasza na park
Szkoda kolejnej historycznej budowli, która przegrywa z czasem i  bezduszną biurokracją😕




Grzybiarz na grzybiarzu ... czyli jesień w lesie

Chociaż mamy jeszcze kalendarzowe lato, to jednak dookoła pojawiają się symptomy nadchodzącej jesieni.

Wraz ze wzrostem opadów deszczu oprócz soczystej zieleni i przepięknych wrzosów, w lasach dookoła mnie za każdym krzakiem czają się ... nie, nie sarenka  czy jelonek😊

Zwiastuny jesieni - grzybiarze!!!

Pogoda  faktycznie przyczyniła się do wysypu grzybów, a więc  pojawili się również amatorzy zbierania runa leśnego😊😉  I to w ilościach hurtowych.

Na moich trasach biegowych jak na autostradzie. Koszyk za koszykiem, a do niego uczepiony zapaleniec z nosem przy ziemi lub wzrokiem wbitym w mech 😁 Uskuteczniane są nawet chyba  wycieczki, gdyż do lasu zajeżdżają busy, z których ochoczo wysypuje się tłum poszukiwaczy.

Jak na typową słowiankę przystało, mnie również udziela się mania zbieractwa, ale lubię mieć przy tej czynności nieco intymności. Lubię przechadzać się po lesie w samotności, ewentualnie z Figą biegającą gdzieś obok. Spokojnie i powoli, bez cudzych oddechów na szyi i presji rzucania się na każdego grzybka, który gdzieś wychyla się nieśmiało z mchu.

tegoroczny pierwszy zbiór

Póki co, samotność w lesie jest towarem deficytowym😏 Kontemplację przyrody przerywa rzucane co chwila z krzaków : "Przepraszam, którędy do asfaltu?"😊 Ze stoickim spokojem i uśmiechem na twarzy cierpliwie wskazuję drogę. W końcu sama lubię szwendać się po krzakach, więc rozumiem ten szał.

Ponadto nawet jak się człowiek na grzybach nie zna, z pełnym koszykiem ma poczucie dobrze spełnionej misji 😀

W końcu, jak mawiają, wszystkie grzyby są jadalne,  z tym że niektóre tylko raz 😜😜😜

Bezpieczna strefa komfortu ... czyli dlaczego nie dokonujemy zmian

Ona i On,  zwyczajni ludzie w średnim wieku.  Obydwoje po studiach, a więc wykształceni. On - studia techniczne na kierunku, którego nazwy nie potrafię nawet powtórzyć, Ona - zarządzanie i marketing. Z kilkunastoletnim już bagażem doświadczeń życiowych. On od lat pracuje w fabryce na stanowisku produkcyjnym przy obsłudze maszyny. Za każdym razem podkreśla, że o 15.00 już jest w domu i ma czas dla siebie, czyli idzie spać, albo ogląda filmy, lub poświęca się grom komputerowym.
Ona - pracuje w sklepie, i nie wyobraża sobie innego zatrudnienia. Lubi czytać romanse i oglądać seriale w tv. Zna wszystkie. Nie mają dzieci, więc faktycznie, czas po pracy mają tylko dla siebie. Spędzają go głównie na kanapie 😊

Czegóż chcieć więcej? Cisza, spokój, nic się nie dzieje, jest wszystko, co człowiekowi potrzebne. 

JEST       BEZPIECZNIE!!!



Ten stan, w którym człowiek czuje się swojsko i swobodnie, w którym wszystko jest pod kontrolą i wygląda znajomo, określany jest jako bezpieczna strefa komfortu. Jest to miejsce, jak sama nazwa wskazuje, bezpieczne, przyjemne dla nas i przewidywalne. Czy objawia się np. mieszkaniem z rodzicami, czy bezpieczną pracą na etacie, jest to stan, gdzie wiemy, czego możemy się spodziewać, gdzie nie czujemy zagrożenia. 

Będąc w strefie komfortu poddajemy się rutynie, robimy rzeczy, które są dla nas już łatwe i znane. Wiemy też, że wprawdzie nic wyjątkowego nam się nie zdarzy, ale przynajmniej nie ma lęku co dalej. 

To jest też miejsce stagnacji, gdzie nie doskonalimy żadnej nowej umiejętności ani się nie rozwijamy. A ponieważ nie mamy żadnych wyzwań, nie ma strachu, że czemuś nie sprostamy, że coś się nam nie uda. Wprawdzie czasem pojawia się myśl, że może chcielibyśmy, aby nasze życie zmieniło się na inne, ale przecież będzie to wymagać podjęcia jakichś działań i wysiłku. Więc po co to zmieniać?

Jak ktoś nie chce i nie widzi takiej potrzeby,  nie musi. 

Jednak jeśli czujemy, że się dusimy, że potrzebujemy wyzwań, wtedy trzeba zastanowić się nad opuszczeniem bezpiecznego gniazdka i stamtąd wyjść. To oznacza podjęcie ryzyka, ale "Kto nie ryzykuje, szampana nie pije" - jak usłyszałam któregoś razu w utworze muzycznym pana  z wytatuowanymi oczami o wyglądzie monstrum, który o dziwo ponoć robi oszałamiającą karierę 😋

Zatem ktoś ma ochotę na dobrego drinka? 😃🍸

Mania, słyszała, sąsiadowi ogiera ukradli ... czyli dobrze, jak inny ma gorzej

Obserwując nasze społeczeństwo dochodzę do wniosku, że dzielimy się na dwie grupy: osoby, które są wiecznie niezadowolone i szukają dziury w całym oraz tych, którym ich życie sprawia po prostu szczerą radość. Z przewagą niestety tych pierwszych.

Moim zdaniem poprzedni ustrój zakorzenił w nas przekonanie, że w zasadzie wszyscy jadą na tym samym wózku. Większość czekała na mieszkanie w bloku, pracowała na państwowych posadach w fabryce lub biurze, stała w kolejkach po podstawowe produkty, jeździła małym albo dużym fiatem. Żeby wyjechać za granicę, prawie każdy, kto nie miał znajomości, musiał liczyć na łut szczęścia, że dostanie paszport.

Dzisiaj mamy dostęp do wszystkiego, na co nas stać i co jesteśmy w stanie sami zdobyć. Nikt nie broni nam wyjeżdżać zagranicę. Możemy dowolnie kształtować swoje życie, bez względu na tradycje i stereotypy panujące w środowisku. Półki uginają się od przeróżnych produktów, a coraz to nowe galerie handlowe organizują nam czas wolny na cały dzień, jeśli tylko zdecydujemy się przekroczyć ich próg.  Chciało by się rzec, high life😋. 

A jednak stale jesteśmy niezadowoleni, stale narzekamy. Osiągamy jakieś tam założone cele, ale ciągle jest coś nie tak, szukamy czegoś nadal . I nie daj Boże, jeśli w naszym otoczeniu pojawi się osoba, która nie podziela naszego marudnego nastawienia. Osoba, która ze swojego życia jest zadowolona, cieszy się tym co ma, docenia  otoczenie, jest tryskająca szczęściem. Osoba, która żyje po swojemu i nie przejmuje się zdaniem innych, osoba, która realizuje krok po kroku swoje założenia. Taki cholerny, tryskający optymizmem szczęściarz😖!!!

Wtedy ujawnia się ona: Z-A-Z-D-R-O-Ś-Ć.



Ta podła cecha nakazuje nam bacznie obserwować innych w nadziei znalezienia jakieś skazy na nieskazitelnym życiu.  Cały czas analizujemy, czy aby owo szczęście w osobniku obok nie jest udawane i na pokaz. Zresztą i tak jesteśmy przekonani, że ów szczęśliwiec najzwyczajniej w świecie robi dobrą minę do złej gry. Przecież skoro nam jest źle, to jak komuś może być lepiej?! My ciągle ścieramy się z życiem, a tu jakiś fircyk robi, co chce, mówi co chce,  nie przejmuje się tym, czym my się przejmujemy. No jak to tak ?!

Sama zresztą tego doświadczyłam.  Uszczypliwe uwagi na stwierdzenie, że samej jest mi dobrze: "A co ma mówić innego, skoro nikt jej nie chce". Kiedy zamieszkałam ze swoim partnerem dowiedziałam się od życzliwych, że "samej było jej rzekomo dobrze, a za chłopem to poleciała". Gdy jechałam na urlop na działkę nad rzekę, "dobrzy" znajomi twierdzili, że pewnie nie mam kasy, więc udaję, że mi się podoba na jakiejś pipidówie. I takie tam inne kąśliwe dogadywanki.

Tak, większość z nas czuje się przeszczęśliwa, kiedy inni mogą mieć  gorzej. Wiecznie nafuniani odczuwamy dziką satysfakcję, kiedy człowiekowi zadowolonemu z siebie podwinie się noga. "Yes, yes, yes!!! Mnie nie wyszło, ale i jemu też nie. A tak było mu dobrze😝"

Wieczny malkontencie, a czy świat nie byłby piękniejszy, gdyby każdy cieszył się z tego co ma i nie zazdrościł innemu przysłowiowego brudu za paznokciem? Nie lepiej zająć się sobą, wstać rano i uśmiechnąć się  zwyczajnie?

Patrząc rano w lustro uśmiecham się do siebie i mówię sobie w myślach, jakie mam szczęście, że mam to, co mam😎 I jakoś tak się dzieje, że spełniają się pomalutku moje plany 😃

A ty? Nadal bardziej cieszy cię fakt, że sąsiadowi ktoś w nocy zarysował jego nowiutkie porsche albo wściekasz się, że koleżanka dostała lepszą posadę😋😉?



W gąszczu ukryte ... czyli zabytki w mojej okolicy

Nie byłabym sobą, gdybym nie powłóczyła się po okolicy i nie sprawdziła, czy przypadkiem za zakrętem nie ma pozostałości dawnej architektury 😏Moimi ulubieńcami są wszelkie ruiny zamków, dwory, pałace oraz cerkwie - najlepiej te stare, malutkie, pachnące impregnowanym drewnem.

Czasami wsiadamy na rowery i z mapą w ręku szukamy tego typu "skarbów". Tego lata odwiedziliśmy kilka takich miejsc. Poniżej właśnie o  jednym z nich.

Dwór w Nowej Wsi

foto własne


Dwór z XIX wieku, ukryty tuż przy drodze wojewódzkiej z Warki do Grójca. 

Niewiele informacji znalazłam w sieci. 

foto własne
Dwór zbudowany na początku XIX wieku, dla rodziny Borowskich. W 1821 roku dobra wraz z dworem zostały odkupione  przez Tomasza Gąsiorowskiego. Ok. 1844 roku dobudowany zostaje czterokolumnowy portyk według projektu kolejnego właściciela - znanego warszawskiego architekta  Adolfa Schucha (więcej o architekcie ---> tutaj)

Kolejnymi właścicielami dworu zostali: Mieczysław Huba, Michał Daszewski i Tadeusz Marian Daszewski - prekursor sadownictwa w powiecie grójeckim (informacje np ---> tutaj )

Po wojnie majątek został znacjonalizowany i stał się siedzibą  Zakładu Naukowo-Badawczego  Instytutu Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach. 

Odzyskany przez dawnych właścicieli ( w 2006 roku dwór i część parku odkupiła wnuczka Tadeusza Daszewskiego - Klaudia Daszewska-Sajnóg) ,  stoi niezagospodarowany.




foto własne

Źródła:
#polskiezabytki, #polskaniezwykla

To ja, narcyz się nazywam ... czyli w świecie iluzji na nasz temat

"To ja, Narcyz się nazywam,  Powodzenia oraz proszę - ja tych słów nie używam 
Jestem śliczny jak kwiatuszek, który wabi setki muszek, Niepotrzebne mi podboje, aby wszystkie były moje " - rozbrzmiewało ładnych parę lat temu w piosence zespołu Łzy.

Nie, post nie będzie o facetach, chociaż to też wdzięczny temat 😋

Dzisiaj o iluzjach, jakie tworzymy sobie na nasz własny temat. 



Obecnie ludzie nie mają wszelkich zahamowań, aby obnażać się w miejscu publicznym na każdy możliwy sposób, a najlepszym dowodem na to są rozmowy telefoniczne, prowadzone w komunikacji miejskiej. Parę razy udało mi się być świadkiem tego typu wydarzenia. Rozmowy typu :

"No przecież mówię, byłam najlepsza, wiesz, że jestem najlepsza, mam wiedzę, ale nie dostałam tej roboty. No tak jak się nie ma znajomości..."

"No stary, z moimi umiejętnościami to ja nie będę przed nikim kucał. To przed takim człowiekiem jak ja niech się ktoś płaszczy i prosi..."

"Oczywiście, my jako naród zasługujemy...nas powinno się poważać, szanować....Niech tylko przyjda, to zobaczą, gdzie ich miejsce..."

"Ja wypruwam sobie flaki, jestem najlepszą  matką na świecie, w domu lśni, ugotowane, posprzątane, wszyscy zazdroszczą mu takiej żony, a on tego nie docenia..."

"No wiesz, dla takiej dziewczyny jak ja, po prostu nie ma faceta"

"Co on by beze mnie zrobił...zginie..."

I tak dalej, same superlatywy na swój własny temat.

Zastanawiam się, skąd w człowieku bierze się taka skłonność do megalomanii.  Dlaczego tak bardzo staramy się przekonać, chyba przede wszystkim samych siebie, że jesteśmy na świecie najważniejsi i najlepsi w każdej dziedzinie? Że świat bez nas istniał nie będzie i się zawali?

Na każdym kroku staramy się wybielać i upiększać w swoich własnych oczach. Powtarzamy to tak często, aż w końcu wierzymy, że jesteśmy nieskazitelni, kryształowi i mocni jak skała. Pół biedy, jeśli faktycznie mamy swoje plusy. Ale w większości przypadków nie chcemy zmierzyć się z prawdą na swój temat, a tym samym popracować nad sobą, żeby faktycznie mieć jakieś zalety. Do tego, żeby poczuć się bardziej wartościowymi, otaczamy się wszelkiego rodzaju gadżetami:

"Ja ubieram się u Prady"😉😋"Ja jeżdżę audi, a ty?"😉😋 "Nie, my w tym roku lecimy do Indonezji. Przecież nie będę spędzać wakacji, tam gdzie pospólstwo" 😉😋 "Rany, jaki ty masz stary telefon"😉😋"Ile zarabia twój tatuś, bo mój..."😉😋

Zachowujemy się tak, jakby to wszystko powyżej stanowiło o naszej faktycznej wartości jako ludzi. 

I nagle przychodzi w życiu taki huragan Cartina czy inna Irma, i przewraca wszystko do góry nogami. Następuje wtedy zdziwienie: 

"Jak to, przecież jestem taki mocny i wspaniały?"😱

No właśnie, czy aby  na pewno...😐

Bye, bye beautiful ... czyli koniec z szafeczką ze słodyczami

Ręka w górę, kto nie ma tajnego magazynu, w którym pochowane na czarną godzinę czekają chipsy, czekoladki, żelki, popcorn i inne tego typu specjały ?😊

Szafeczka, gdzie sięgamy, ile razy czytamy książkę, oglądamy jakiś film, czy po prostu wkurzymy się na świat i musimy natychmiast poprawić sobie humor.

U mnie w domu też funkcjonuje taka zdradziecka skrytka, aczkolwiek już od dawna nie jest zaopatrywana we wszelkie tego typu wiktuały. Dlaczego? Ano dlatego, żeby tam nie sięgać.😋

Dla współczesnego człowieka cukier jest niczym  kokaina. Obecny jest w zasadzie we wszystkich produktach, po które sięgamy, począwszy od kaszek dla dzieci, a skończywszy na tym, co uważamy za zdrowe, czyli np  w sokach, płatkach śniadaniowych, jogurtach. Od najmłodszych lat uzależniamy się od cukru. Dlatego nie ma co się dziwić, że w chwilach dla nas kryzysowych sięgamy po to, co nasz organizm i mózg zapamiętał najbardziej: po SŁODKIE 😀 A jak już sięgniemy, to nie kończymy zazwyczaj, dopóki opakowanie nie jest puste.

Moja miłość do ptasiego mleczka tak właśnie wygląda: sięgam, aż nie ujrzę dna. I nic nie daje mocne postanowienie, że tylko dwie kosteczki i chowam pudełko na później. Z dwóch kosteczek robi się następne dwie, i kolejne, kolejne...aż w końcu odkrywam, że tak oto pochłonęłam wszystko, co było.


Dlatego od pewnego okresu czasu szafka jest pusta. Po pewnym czasie świadomość tej pustki przynosi efekty. Przestaje się myśleć o słodyczach... do czasu aż znowu nie najdzie mnie nowa  pokusa😵 Wtedy polegam na swoim wrodzonym lenistwie - nie chce mi się iść do sklepu.

To mój sposób😋

A jaki jest Wasz?

Wyginam śmiało ciało ... czyli czym posiłkujemy się przy jodze

Czasy mamy takie, że wiele rzeczy czy czynności staje się modą albo stylem życia.

*Jesteśmy fit. 

*Stylizujemy się  (chociaż ja nadal się ubieram 😜).

*Uprawiamy jogging albo nordic walking.

*Prowadzimy slow life.

My, czyli ja i mój towarzysz życia, oprócz dotychczasowych aktywności i poczynań, staramy się również ćwiczyć jogę.

Wydaje się, że każdy wie, czym jest joga. Dla sporej grupy to kolejna forma aktywności fizycznej mająca na celu rozciągnąć i wzmocnić ciało.  Dla innych - to filozofia życiowa, dotycząca takich aspektów życia ludzkiego jak fizyczność, psychika czy rozwój duchowy.

Najłatwiejszym sposobem na rozpoczęcie przygody z jogą jest oczywiście zapisanie się na zajęcia. A co, jeśli z jakichś powodów zajęcia są niedostępne? 

W dobie internetu nie ma czegoś takiego, jak "NIEDOSTĘPNE". YouTube to skarbnica z mnóstwem kanałów trenerów jogi. Wprawdzie podczas takiego samodzielnego ćwiczenia brak jest osoby, która skoryguje nieprawidłowo wykonywaną asanę, ale osobiście uważam, że lepiej zacząć robić coś samemu, niż nie robić nic. 

My zaczęliśmy ćwiczyć w domu, zaopatrzeni, naszym zdaniem, w literaturę fachową😉, czyli:

- "Światło jogi"
- "Joga i ajurweda. Przewodnik dla współczesnego człowieka" 

Pierwsza z pozycji nazywana biblią jogi, legendarnego mistrza jogi B.K.S. Iyengara, opasłe tomisko z 216 pozycjami, dokładnie opisanym sposobem wykonania każdej z nich krok po kroku, licznymi fotografiami. Przy okazji każdej z asan jest opis efektów stosowania tej pozycji oraz ostrzeżenia co do jej wykonywania. Na końcu książki znajdują się dodatki: 
1. kursy, według których mistrz zaleca praktykę, aby osiągać coraz to lepsze efekty, 
2. leczenie różnych chorób za pomocą asan
oraz płyta DVD z opowieścią o życiu autora.

Druga pozycja autorstwa Bartosza Niedaszkowskiego, daje możliwość przyswojenia sporej dawki wiedzy  zarówno o ćwiczeniach jak i o tradycyjnej indyjskiej wiedzy medycznej. Książka podzielona jest na trzy części: dotyczące ajurwedy, jogi i praktyki.  W części obejmującej ajurwedę przeczytamy m.in. o wpływie odżywiania na organizm oraz jak ajurweda ma się do praktyki asan. W części odnoszącej się do jogi znajduje się m.in. wprowadzenie do filozofii jogi, wyjaśnienie, czym są asany i do czego służą, co to jest pranajama. Część dotycząca praktyki zawiera dużą ilość fotografii z solidnymi opisami pozycji wraz ze wskazówkami o korzyściach jak i przeciwwskazaniach do ich wykonywania oraz sekwencje ćwiczeń do samodzielnej praktyki w wybranych schorzeniach.


Jako że jak zwykle to bywa, motywacji do samodzielnej praktyki jogi zabrakło nam po około roku czasu, w tym roku zapisaliśmy się na zajęcia, które na szczęście mamy u siebie w miejscu zamieszkania 😆😆😂😂


Ostatnio opublikowane

Rozmiar rzecz nabyta ... czyli czemu nie stosuję diet